Planowałam w tym roku przygotować się do Świąt wcześniej żeby, gdy nadejdą, delektować się spokojem, przyjemną atmosferą i spotkaniami z bliskimi. No właśnie, planowałam. Przy dziecku słowo "planować" powinno się wykreślić z repertuaru wyrazów używanych- może nie od razu dożywotnio ale z pewnością na długi długi czas.
Choroba sprawiła, że zamiast w żłobku, Franek siedział ze mną w domu w specyficznym i wcale nie świątecznym nastroju. Mnie też (może na znak solidarności) ogarnęła jakaś niemoc Ostatecznie zakupy robiłam w pośpiechu dzień przed Wigilią, napotykając co i rusz na kłody i obrywając za rzeczy, które w atmosferze świątecznej gorączki urastały dla napotkanych po drodze osób do rangi spraw życia i śmierci. Spodziewam się, że wykupienie reszty śledzi przed panem, który, jak twierdził, pierwszy postawił stopę w sklepie, był czynem niewybaczalnym i zasłużyłam na mowę moralizatorską by móc udać się do domu i świętować w poczuciu winy. Święta!
Przypomniało mi się jak rok temu obchodziliśmy pierwsze Boże Narodzenie z Frankiem. Cała reszta świata zdawała się nie istnieć, tylko my i ON. Mały człowiek w bujaku pod choinką był najlepszym prezentem świątecznym, gwarancją radości, spełnienia i wewnętrznego spokoju. Wtedy przed nami był wspólny czas poznawania, zabawy, czas tylko dla nas.
Tegoroczne Święta były w pewnym sensie pożegnaniem z tym czasem, za tydzień wracam do pracy. Kłębi się we mnie mnóstwo skrajnych uczuć i chyba to sprawiło, że najzwyczajniej zabrakło mi tego spokoju. Ostatecznie Święta minęły leniwie i przyjemnie, trochę z radością a trochę z dziwną tęsknotą obserwowaliśmy jak bardzo nasz syn się zmienił przez ostatni rok. Rok, który kończymy zapaleniem oskrzeli, oczekiwaniem na nowe wyzwania i zmiany w naszym życiu, które czekają nieodwołalnie tuż za rogiem.
Życzymy wszystkim wiele dobrego w Nowym Roku, radości z rzeczy drobnych, dobrych ludzi na drodze, pięknych marzeń oraz zdrowia i odwagi by je zrealizować. Przyjemności po prostu.